Chodziłam sobie spokojnie po górach i podziwiałam niesamowite widoki. Co jakiś czas udawało mi się zaobserwować szybujące orły. Tęskniłam za takimi widokami. Wiele, wiele miesięcy uciekałam od pola bitwy, od wojny, od krwi...W końcu udało mi się uciec jak najdalej i dostać do miejsca, które kocham. Góry.
Wdychałam świeże, zdrowe, górskie powietrze. Było tak świeże, że aż miałam ochotę je jeść. Co kilkanaście minut zatrzymywałam się przy strumieniu, żeby się napić.
Po kilku godzinach zaczęło się ściemniać. Chciałam się gdzieś schronić. Chodziłam przez chwilę i znalazłam dość małą, przytulną grotę. Ułożyłam się w niej wygodnie.
Coś jednak zakłócało mój spokój. Coś nie pozwalało mi zasnąć. Po minucie niepokój ten nasilił się tak bardzo, że chciałam wstać. Tak, CHCIAŁAM. Nie zdążyłam.
Zza ściany z wściekłym rykiem i wrzaskiem rzucił się na mnie jakiś drapieżnik i wgryzł mi się w nogę. Zarżałam rozpaczliwie i próbowałam go odkopać. Nie byłam w stanie. Przez ranę po prostu nie miałam na to siły. Nagle usłyszałam tętent kopyt. Koń? Tutaj? A może to jakaś kozica...
Nie, nie myliłam się. Po chwili do mojej groty wskoczył jakiś koń i wypędził drapieżnika, rżąc, parskając i kopiąc. Kiedy tamten był już daleko, koń stanął przede mną. Wyglądał na silnego, był umięśniony, wysoki. Był kary a przez jego pysk przebiegał biały pasek.
- Kim jesteś? - jęknęłam. Rana paliła mnie tak bardzo, że ledwo mogłam mówić.
<Ogierze?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz